Dnia 30 września, od razu po lekcjach, klasa Ic zebrała się przy wejściu do szkoły, aby wyruszyć na grę terenową “Śladami Legionów”. Uczniowie podzielili się na grupki, co oczywiście nie odbyło się bezproblemowo, bo jak to już przystało na klasę artystyczną, osoby spóźnione napływały falami.
Już w swoich odpowiednich zespołach uczniowie wybrali liderów – te osoby miały wykonać arcytrudne zadanie, któremu sam Herakles nie dałby rady… Musieli odebrać stos kartek i przynieść go do swoich grup, najlepiej, gdyby dotarł nierozsypany, ale to tylko w scenariuszu idealnym. W tej starcie papieru znajdowały się materiały do gry terenowej: mapa (rzadki widok w tych czasach), informacje o wybranych stacjach i puste kratki do uzupełnienia hasłem.
I tak wyekwipowana młodzież ruszyła w dziki teren Kazimierza, czyli od szkoły do przystanku tramwajowego, bo właśnie tym środkiem transportu wszyscy przedostali się na rynek. W komunikacji miejskiej nikt się nie zgubił (przynajmniej z tego co wiem), ale jeśli ktoś jednak w tym tramwaju został to tylko pozazdrościć, bo na zewnątrz wycieczkę dopadła brutalna pogoda. Wiatr, chłód, a już na rynku – deszcz. Parasolki był powyginane, a szaliki na szyje zarzucane.
Po objaśnieniu wszystkich zasad i jak gra będzie wyglądać, rozpoczęły się łowy tabliczek pamiątkowych. Do pierwszej, na wieży ratuszowej, wszyscy dotarli bez problemu – przecież to rynek, tu nawet amerykański turysta się odnajdzie. Z następną było już trochę ciężej – dojście na Jagiellońską 9 zawierało trochę krzyczenia przez cały Kraków, żeby wspomóc zagubionych.
Podróż do reszty stacji przebiegała bezproblemowo i rodziła interesujące konwersację o postaciach historycznych, miejscach pochówki i historycznych zauroczeniach.
Na Garncarskiej uczniowie zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z pomnikiem Piłsudskiego, ale jego na tym zdjęciu ledwo widać.
To zdjęcie uchwyciło ostatnie momenty, przed pełnym zmoknięciem licealistów. Zaczęło padać, jakby miała nadejść apokalipsa. Mało kto miał przeciwdeszczowe ubrania (pomimo ostrzeżeń i porad nauczycielek, aby takie ze sobą wziąć) i jeszcze mnie osób miało sprawne parasole. Ludzie biegali, krzyczeli, płakali, ale vilowicze maszerowali dzielnie, jeśli dzielnie oznacza też krzycząc i płacząc. Przytuleni pod parasolami, zmarznięci, przemoknięci nastolatkowie poczuli prawdziwy klimat tamtych czasów i wojny.
Kiedy już deszcz przestał, to głód nastał. Gdzie się uczniowie nie oglądnęli, to jakaś restauracja kusiła tanim, ciepłym obiadem. Ale oni, niezłamani, nie dali się pokusom i dotarli do końca pod Muzeum Narodowe. Tam uzupełnili te puste kratki i odkryli hasło, które brzmiało…. No właśnie. Hasła…. nikt nie pamięta. Ale czy ono było naprawdę tak ważne? Nie. W słowach jednego z uczniów: “Nie liczy się nagroda, tylko przyjaciele, których się po drodze zdobyło”. A moim zdaniem, zdobyliśmy jednego całkiem fajnego, przyjaciela – Józefa Piłsudskiego.
Opiekunowie: mgr Justyna Korpak, dr Joanna Kuchta