Spotkanie ze sztuką Witkacego zawsze stawia widza wobec pytania: czy jestem Kretscherowskim pyknikiem pozbawionym metafizycznej wrażliwości czy też stałem się ofiarą artystycznego eksperymentu szalonego artysty? Jak bowiem odbiorca przyzwyczajony do tradycyjnej, realistycznej, ba niech będzie nawet symbolicznej czy onirycznej sztuki, ma zrozumieć „Czystą Formę”, „Jedność w wielości”, „Istnienie Poszczególne” bezustannie zmagające się z masą, która chce go wchłonąć , przeżuć i wypluć jako Towarzysza X? Jeżeli jednak odrzucimy uprzedzenia i otworzymy umysł, być może uda się nam zobaczyć to, czego Witkacy żądał od sztuki, a co młodzi aktorzy z teatru Proscenium pod opieką Pani Maciejewskiej chcieli osiągnąć i, śmiem twierdzić, osiągnęli: Wstrząs Metafizyczny. W sztuce wielokrotnie przywoływano credo filozoficzne Witkacego: sztuka to jedyna, pozostała po martwych religii i filozofii, droga przeżycia metafizycznego, czyli uświadomienia sobie przez Istnienie Poszczególne swojej podmiotowości i odrębności od świata zewnętrznego, świata przedmiotów. Droga to tego oświecenia nie może być prosta i banalna jak telenowela, stąd nowa forma, nowy język, stąd znoszenie dualizmu treści i formy i dążenie do absolutnej jedności między nimi.
Pusta, pozbawiona scenografii scena, ascetyczne rekwizyty, zmusiły widza do uważnego śledzenia ruchu scenicznego, gry gestów i mimiki aktorów- uczniów. U Witkacego nie ma miejsca na improwizacje. Każdy gest, każdy uśmiech czy skrzywienie warg, każdy ruch jest elementem tańca życia, gry odgrywanej przez dekadencko- nihilistycznych bohaterów ze sobą, ze światem, z nieobecnym Absolutem. Scenę zaludniają Witkacowskie typy: niespełnieni, zblazowani artyści, wyuzdane, perwersyjne kobiety, znudzeni pustym życiem arystokraci, pełni zapału i naiwnej wiary młodzi „dziarscy chłopcy” i cały ten groteskowo- demoniczny tłum miota się w różnych formach mistyczno- orgiastycznego tańca, szukając antidotum na pustkę i nudę. Od pierwszych minut sztuki chłoniemy atmosferę rozkładu, rozmamłania, bezwładu, bezsensu, która otacza bohaterów. Ich absurdalne, z góry skazane na porażkę próby odnalezienia sensu istnienia w religii, erotyce, sztuce, budzą w nas, właśnie, co? Pogardę i poczucie wyższości zadowolonych z siebie filistrów czy wstrząs metafizyczny, refleksję nad własnym zagubieniem i bankructwem idei i wartości w świecie współczesnym? Wszyscy ci Atanazowie Bazakbalowie, Azalinowie Balial- Prepudrechowie, księżny Iriny Wsiewołodowne- Podberezki, Hele Bertz i cały ten dekadencko- tragiczny tłum wyczekuje zbawienia w postaci Nowej Wiary: wewnętrznej harmonii, którą przyniosą im tabletki Murti Binga. Scena przyjęcia przez bohaterów owych tabletek ma w sobie napełniające grozą podobieństwo do obrzędów i rytuałów religijnych. Murti Bing leczy z niepokojów i pytań metafizycznych, wyzwala z indywidualnej odpowiedzialności za swoje czyny, daje, tak upragniony przez schizoidalnych nadwrażliwców Witkacego, spokój, ale… ale za jaką cenę?! Kim staje się człowiek przyjmujący owe cudowne lekarstwo? Kim stajemy się my przyjmujący codziennie niezauważalną dawkę Murti Binga? W kogo zmieni się niepowtarzalne i wyjątkowe w swojej inności Istnienie Poszczególne? W „kretynowisko” zaludnione przez pozbawione indywidualności gigantyczne owady, które nienękane przez metafizyczne wątpliwości i tęsknoty, będzie mechanicznie wykonywało swoją małą umasowioną pracę.
Zagrać Witkacego, oddać jego obsesje i lęki, jego widzenie świata i człowieka oddanego we władanie popędów, to nie lada wyczyn! Zagrać Witkacego, oddać jego absurdalno- groteskowy świat i jego niezwykły pełen neologizmów język, to wyzwanie! Zagrać Witkacego i wywołać u odbiorcy metafizyczny dreszcz i refleksję nad wieszczymi zdolnościami tego „zakopiańskiego dandysa” to Sztuka!
Gratuluję autorce scenariusza i zarazem reżyserce przedstawienia, Marlenie Maciejewskiej, gratuluję młodym utalentowanym i odważnym aktorom- uczniom i absolwentom vilo.
Magdalena Wójcik